O Ewci i Hunterze ze Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Mysłowicach
Nie wybrałam łatwej drogi – wybrałam psa ze schroniska. A wybór ten był prosty – kierowałam się sumieniem. Nie potrafiłabym spojrzeć sobie w oczy kupując psa i mając świadomość ile psich zapłakanych oczek jest za schroniskowymi kratami. Wiedziałam jakiego chcę psa, jakie cechy charakteru jakiej rasy będą mi najbliższe.
Każdego kochałabym tak samo mocno, jednak potrzebowałam dużego, silnego i energicznego przyjaciela. Przede wszystkim przyjaciela. W zasadzie tak samo mocno jak chciałam uratować jego, tak i ja sama potrzebowałam kogoś na kogo będę mogła liczyć i kto w jakimś sensie uratuje mnie.
Minęło wiele długich miesięcy szukania „psa idealnego”. Pewnego wieczoru, bardzo późnego wieczoru, na jednym z for adopcyjnych psów myśliwskich pojawiły się dwa bardzo niewyraźne, zrobione nocą zdjęcia czarnej, dużej plamy w ruchu. Nie mogłam tej nocy zasnąć.
Skoro świt zadzwoniłam pod wskazany numer i powiedziałam, że to jest mój przyszły przyjaciel. Dowiedziałam się, że chłopak został zabrany z dotychczasowego domu przez interwencję, ponieważ właściciel opuścił go już dawno temu… zamkniętego w kojcu. Oczywiście niezwłocznie trafił do schroniska w Mysłowicach gdzie musiał przebyć kwarantannę.
Nie będę oceniać tego co działo się w trakcie tych 2 tygodni z Hunterem. Nerwowo wyczekiwałam dnia 14 października 2012 r., aż w końcu nadszedł. Pojechałam po niego. Mężczyzna, który mnie wpuścił do schroniska zaproponował żebym go najpierw zobaczyła czy mi się spodoba. Ja odparłam, że nie potrzebuję i wręczyłam obrożę i smycz.
Po chwili przyprowadził towarzysza mojego życia. Obraz nędzy i rozpaczy. Kości obleczone skórą, słaniająca się na nogach pokraka z głową spuchniętą tak, że niemal nie było widać oczu. Schyliłam się do niego, a on rzucił mi się w ramiona ostatkiem sił. Wniosłam go na rękach do auta i odjechałam.
Pierwszej nocy w swoim nowym domu zaczął się dusić. Całą spędziłam na telefonie z weterynarzem udrażniając mu domowymi sposobami drogi oddechowe. Okazało się, że ma zapalenie górnych dróg oddechowych, rana po kastracji rozeszła się na kilka centymetrów, gorączka (i wiele innych) i walka o życie. Oczywiście przeżył! Robiłam mu saunę w łazience, gotowałam kleik, uszyłam bokserki żeby zabezpieczyć ranę. Od pierwszego wejrzenia zakochaliśmy się w sobie, a trudny czas tylko to umacniał.
Po zagojeniu ran fizycznych przyszedł czas na pracę nad jego psychiką. Zapisaliśmy się do Szkoły Pozytywnego Szkolenia w Częstochowie. Nasza mentorka Madzia pomogła nam zapanować nad „agresją” Huntera w stosunku do innych psów. „Agresja”, to tak naprawdę był lęk i to nie jedyny. Łęk separacyjny przysporzył mi równie wiele kłopotów. Razem jeździliśmy do pracy, do sklepu, do baru, do WSZĘDZIE. To też udało nam się wypracować.
W kontaktach z psami lwią robotę zrobiły nasze wypady na dogtrekkingi. Wraz z poznanymi na szkoleniu ludźmi stworzyliśmy niesamowity psio-ludzki team, którego warto pozazdrościć. I tak z odludka z aspiracjami na deprechę stałam się częścią świetnej paczki znajomych, na których zawsze mogę liczyć i zrobiłam coś bez mała wspaniałego – ciężką, żmudną pracą zyskałam psa idealnego, który jest moim największym przyjacielem i zawdzięczam mu wszystko co teraz mam.
Wahasz się nad adopcją? Boisz się, że nie będzie taki jak sobie wymarzysz? Taki idealny jak z dobrej hodowli? Otóż będzie idealny, nawet jak nie będzie! Wszystko zależy od Ciebie. A z czasem świadomość, że zrobiłeś coś tak wielkiego, staje się tylko rozmazanym tłem dla jego oczu, które codziennie z równie wielką miłością patrzą na Ciebie mimo upływu lat. One wynagrodzą każdy trud.